2008/04/22

równość i sprawiedliwość

Seminarium "Gleichheit und Gerechtigkeit" zaczęło się od pojęcia egalitaryzmu, czyli "sprawiedliwego podziału bananów". Niemieccy studenci jednym zgodnym chórem orzekli, że sprawiedliwości stanie się zadość, kiedy każdy dostanie bananów według własnych potrzeb.

Słyszę też, że z podatkami jest jak z bananami, i że kiedy już zbadamy, czym jest sprawiedliwość w swej istocie, to będziemy mogli wreszcie postulować nierównomierne opodatkowanie - niech bogacze płacą na ubogich. Mam wrażenie spotkania drużyny Robina Hooda w lesie Sherwood, która dopinguje się wzajemnie: zabierajmy bogatym, rozdajmy biednym!

Moja krytyka, którą opieram na twierdzeniu, że różnica między dzieleniem bananów w stanie natury, a ordynacją podatkową, jest nieco bardziej złożona, niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać, zostaje zignorowana.
W rozmowie z prowadzącym seminarium pytam, czy jego zdaniem jest sens mówić o sprawiedliwości bez odwoływania się do filozofii politycznej. Odpowiada, że nawet, jakbyśmy byli we dwóch na świecie, to byłby sens rozważania, czym jest równość i sprawiedliwość, gdyż zawsze byłoby coś do podziału. O sprawiedliwości więc możemy rozmawiać, gdy jest coś do podziału. Całe bogactwo i różnorodność świata została zmierzona, zważona i policzona.
Próbuję z twierdzeniem, że z faktu nie można wywieść powinności, ale Niemcy robią to co chwila twierdząc, że skoro wszyscy są równi, to powinni dostać tyle samo...

Wciąż zdumiewa mnie to bezbłędne, powszechne uformowanie określonego sposobu myślenia. Czy nic nie zachwieje ich pewności? Wszelkie rozważania, które prowadzą, służą jedynie potwierdzeniu żywionego przekonania. A może jest tak tylko w sferze publicznej? Może po kilku szklankach piwa odsłaniają przekonania podbudowane emocjami? Może gdzieś w ukryciu czai się jednak sceptycyzm?